• Szefowie zespołów działających w coworkingu są bardzo wyczuleni na dobrostan swoich podwładnych.

• Od pracowników słychać, że dzień w biurze to teraz trochę „święto”, przyjemny powrót do normalnych czasów.

• O4 ma szczęście, bo od początku istnienia koncept stawiał na małe biura, mniej na open space.

Home office czy work office? A może system rotacyjny? Marta Moksa, dyrektor O4 Coworking w Olivia Business Centre patrzy na to z dwóch perspektyw: szefowej kilkunastoosobowego zespołu i operatora przestrzeni coworkingowej dla kilkuset osób oraz kilkudziesięciu firm.

- W tym drugim przypadku mogę powiedzieć, że króluje system rotacyjny, choć są tacy rezydenci, którzy od początku pandemii nieprzerwanie korzystają w pełni z biura, jak i tacy, którzy przychodzą do niego sporadycznie - przyznaje Marta Moksa.

Większość jednak przeszła na system mieszany. Wydaje się, że główną motywacją nie są kwestie stricte sanitarne, raczej – wygoda i potrzeby pracowników.

- Szefowie zespołów działających w coworkingu, co wyszło w przygotowywanym przez nas i niebawem publikowanym raporcie, są bardzo pracownikocentryczni, wyczuleni na dobrostan swoich podwładnych - tłumaczy Marta Moksa. 

Nie da się być community managerem z domu 

Zespół O4 Coworking w większości pracuje z biura. Część praktycznie nieprzerwanie od początku pierwszego lockdownu.

- Większość naszej pracy wymaga bycia na miejscu. Na przykład nie da się być community managerem z domu. Bieżąca obsługa recepcji, naszych rezydentów, ich gości, rozmowy przy kawie – zdalnie zrobić się tego nie da. Ci, którzy nie są w pracy codziennie, starają się przyjść do biura przynajmniej 2-3 dni w tygodniu, aby być na bieżąco. Ale też zauważyliśmy, że część pracy idzie nam szybciej i łatwiej w ciszy i skupieniu domowym. Stąd nie ma sensu przyjeżdżać do biura dla zasady - wyjaśnia Marta Moksa.

Jest jeszcze temat rodziny – ci, których dzieci nie mogą zostać same w domu, nie mają wyjścia i pracują z domu. Łatwiej mają psiarze – do O4 można przychodzić z pupilami i widać, że to ma znaczenie.

Pracownicy, zgodnie z dość powszechną tendencją – po początkowych zachwytach - już poznali prawdziwe oblicze home office'u i wielu od niego „ucieka” do biura przynajmniej kilka razy w tygodniu.

- Wiosną 2020 r. wprowadziliśmy pakiet Home Break, który trochę żartobliwie miał swoją nazwą nawiązywać do słynnego serialu „Prison Break”. Na początku korzystało z tego zaledwie kilka osób. Od kilku tygodni liczba osób zainteresowanych wyjściem z domu choć na chwilę wzrasta lawinowo - zauważa Marta Moksa.

Dyrektor przyznaje, że w ogóle rośnie średnia obecności w biurach O4 i to w bardzo różnych branżach.

- Kilka miesięcy temu słyszeliśmy, że np. programiści nigdy nie wrócą do biur. Tymczasem to oni ostatnio najliczniej wracają. Żeby jednak było jasne: nie twierdzę, że wszyscy. Natomiast większość przychodzi do biura chociaż raz, dwa razy w tygodniu. Nas to cieszy, bo stęskniliśmy się bardzo za widokiem ludzi w kuchni czy w salkach spotkań - przyznaje Marta Moksa. 

Praca w biurze to święto 

Trzeba jednak pamiętać, że coworkingowe firmy od zawsze pracowały niestandardowo. - Choć prawda jest taka, że przygniatająca większość z nas lubi czy stosuje pewną rutynę i powtarzalność godzin pracy. Od roku zauważam dwa różne modele. W jednym z nich szef zwołuje regularne spotkania. Myślę, że motywacją takiego zaproszenia jest raczej efektywność i kreatywność spotkań na żywo, a nie namawianie do powrotu do biur. Od pracowników słychać wtedy, że taki dzień to teraz trochę „święto”, przyjemny powrót do normalnych czasów - opisuje Marta Moksa.

Drugi model, to ciągnący się od miesięcy podział na takich, którym lepiej w biurze i domatorów. Wśród tych pierwszych często najwięcej jest nowozatrudnionych i pokoleniowo starszych.

- Według mnie najważniejszym motywatorem jest obecność w biurze szefa i jakieś wiszące w powietrzu przekonanie, że w pracy czasem zwyczajnie bywać wypada - domyśla się dyrektor Moksa.

Dodaje, że zespół O4 to generalnie zestaw serdecznie lubiących się osób. – Mam wrażenie, że w naszym przypadku najważniejszą motywacją do powrotu jest zwykła ludzka sympatia, chęć pogadania, zjedzenia razem lunchu, czy pośmiania się - podkreśla Marta Moksa. 

Małe biura górą. Open space w niełasce 

O4 ma szczęście, bo od początku istnienia koncept stawiał na małe biura, mniej na open space.

- W tych czasach to zbawienie – możliwość pracy z dwoma, a nie 32 osobami jednocześnie. Ale oczywiście sporo zmian się pojawiło: mniej stołów w kuchni, biurek flex i fixed, oznaczenia na podłodze w kolejce po kawę, mniej miejsc w salach spotkań, surowe reguły dotyczące sprzątania części wspólnych i np. salek po spotkaniach - wylicza dyrektor Moksa.

Poza tym wszędzie stoją płyny i urządzenia do dezynfekcji, wiszą plakaty przypominające, że czasy mamy inne i musimy pamiętać o więcej niż zwykłej higienie.

Dodatkowo zespół O4 stara się pracować pojedynczo – coworking ma tyle różnych miejsc do pracy, że to zupełnie możliwe, by każdy się odizolował i w ten sposób nie dopuszczał do ewentualnej masowej kwarantanny.

- Jednocześnie z całych sił walczymy o zdrowy rozsądek i zdrowie psychiczne. Lata budowania społeczności opartej na zaufaniu i serdeczności teraz procentują - cieszy się Marta Moksa